05-06-2006r "Rzeczpospolita"

POLITYKA Kandydaci na prezydenta o Warszawie

Inwestycje na pierwszym miejscu

 

-Najważniejsze dla przyszłości stolicy są inwestycje i ich realizacja powinna być podstawowym zadaniem przyszłego prezydenta - zgodzili się politycy podczas dyskusji o przyszłości samorządu w fortach parku Traugutta.

 

Miało to być spotkanie z udziałem kandydatów na prezydenta. W rezultacie rozmawiało ze sobą dwóch oficjalnych kandydatów: Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO) i Marcin Święcicki (PD) oraz Ryszard Kalisz, jako... kandydat SLD na kandydata (SLD na razie rekomenduje wiceszefa Rady Warszawy Marka Rojszyka, choć nieoficjalnie wiadomo, że ma się to zmienić).

Trzej rozmówcy zgodnie skrytykowali obecne rządy stolicą. -Warszawa stoi w miejscu. Jest miastem, gdzie nie ma inwestycji. A to inwestycje są podstawą rozwoju miasta - stwierdził Ryszard Kalisz.

Hanna Gronkiewicz-Waltz mówiła o sprawnym zarządzaniu. - Szansą na rozwój stolicy są nie tylko fundusze unijne i dotacje z budżetu państwa, ale także system partnerstwa publiczno-prywatnego, czyli współpraca samorządu z firmami prywatnymi - stwierdziła kandydatka PO.

- Warszawa to nie jest miasto władz, urzędników i notabli. To miasto dla wszystkich. Każdy musi mieć prawo wypowiedzi w istotnych sprawach - mówił Marcin Święcicki.

Uczestnicy debaty zgodzili się, że parlament musi jak najszybciej rozwiązać problem dekretu Bieruta, którym w 1945 r. znacjonalizowano blisko 20 tys. nieruchomości.

otkanie zorganizowała Partia Demokratyczna w 17. rocznicę wyborów do Sejmu X kadencji.

Ikr

 

 

 

Europa każe płacić za lekceważenie reprywatyzacji

2006-05-19 ,

Tadeusz Koss dostanie 7 tys. euro odszkodowania za to, że ratusz przez lata ociąga się z załatwieniem jego roszczeń do działki na placu Defilad. Pieniądze przyznał Trybunał w Strasburgu


- Cieszę się z wyroku, ale mam żal do urzędników z ratusza, że zmusili mnie, żebym skarżył Polskę przed obcym sądem - mówi Tadeusz Koss, wiceprezes Warszawskiego Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości. Zapowiada, że po 13 latach walki o zwrot przedwojennej działki dziadka będzie teraz dla ratusza ostry. - Zabrali mi kilkanaście lat życia. Przeszedłem już dwa zawały. Jak będzie trzeba, zażądam w sądzie odszkodowania i rąbnę ich po kieszeni.

Koss walczy o 1400 m kw. gruntu u zbiegu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Stała tam kamienica. Po wojnie działkę ze zniszczonym budynkiem odebrało państwo na podstawie dekretu Bieruta, który znacjonalizował wszystkie domy w ówczesnych granicach stolicy. Teraz większość terenu zajmuje park.

Koss o dawną własność upomniał się na początku lat 90. Szybko doprowadził do anulowania nacjonalizacji gruntu. W latach 1995-98 boksował się jednak z ratuszem, który najpierw zawieszał sprawę, a potem odmawiał zwrotu. Koss wygrywał w Samorządowym Kolegium Odwoławczym. Wtedy ratusz znalazł nowy sposób. Znowu zawiesił sprawę, stwierdzając, że miasto najpierw samo musi wpisać się do hipoteki jako właściciel terenu oraz uchwalić plan zagospodarowania dla pl. Defilad. Dzięki temu sprawę roszczeń odłożono na półkę i leży ona tam aż do dziś, bo plan uchwalono dopiero w tym roku.

Koss miał dość. W 1999 r. złożył skargę do Strasburga. Choć na wyrok czekał siedem lat, Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał mu rację. Stwierdzono, że od kiedy w 1998 r. zawieszono sprawę Kossa, władze nic w niej nie zrobiły. Trybunał podkreślił, że winni temu są bezczynni urzędnicy. Gdy wyrok się uprawomocni, Koss dostanie od państwa 7 tys. euro odszkodowania - chciał 125 tys. euro.

Nie ma on jednak złudzeń, że wyrok zmieni coś w nastawieniu ratusza. - Nie mogą mi oddać tego gruntu, bo stworzą precedens. Traktują mnie jak intruza. Ale jestem otwarty. Mogę pójść na ustępstwa, bo to moje miasto. Jeśli chcą mieć tam park, to niech zapłacą odszkodowanie - oświadcza Koss.

Komisarz miasta Mirosław Kochalski niewiele wie o jego roszczeniach. Obiecuje, że zbada sprawę i ustali strategię działania. Dodaje, że roszczenia byłych właścicieli to problem, który stolica chce rozwiązać w ustawie reprywatyzacyjnej. Nad jej projektem od zeszłego roku pracuje Ministerstwo Skarbu Państwa. Kolejny termin jej ogłoszenia wyznaczyło na lato.

To już trzecia sprawa o reprywatyzację, jaką wygrał warszawiak przed Trybunałem w Strasburgu. W zeszłym roku Bogdan S., który kilkanaście lat walczy o zwrot domu na Saskiej Kępie, dostał 5 tys. euro za złamanie prawa do procesu w rozsądnym terminie. 2 tys. euro więcej zasądził Trybunał Joannie Beller, która od 16 lat chce odzyskać Pałac Biskupów Krakowskich przy Miodowej. - Nie myślę, ile to jeszcze potrwa, bobym zwariowała - mówi.

 

 MJ - Gazeta Wyborcza

 

 

Rachunek od Kwaśniewskiego

Tygodnik "Wprost", Nr 1071 (08 czerwca 2003)

75 miliardów złotych zapłacimy za brak ustawy reprywatyzacyjnej

Nie ma dobrej ustawy reprywatyzacyjnej. Do odzyskania bezprawnie znacjonalizowanych majątków najlepsza jest droga sądowa - stwierdził prezydent Aleksander Kwaśniewski, wetując w marcu 2001 r. ustawę reprywatyzacyjną. Przewidywał zapewne, że przywracanie przez sądy tego, co kilkadziesiąt lat wcześniej "władza ludowa" ukradła, będzie kosztować mniej niż powszechny zwrot własności na mocy aktu prawnego. Grubo się przeliczył.
Skarb państwa zapłaci 25 mld zł za bezprawną reformę rolną (konstytucja nie pozwalała na wywłaszczenie bez odszkodowania), wyda 15 mld zł na odszkodowania za skonfiskowane fabryki, 10 mld zł na rekompensaty dla Zabużan i mniej więcej tyle samo trzeba będzie zwrócić właścicielom przedwojennych obligacji. Wyrok Sądu Najwyższego z marca 2003 r. otworzył drogę do zwrotu warszawskich nieruchomości wartych kilka miliardów złotych. To tylko wierzchołek góry l(u)odowej. Tysiące pozwów od właścicieli skonfiskowanego przez komunistów majątku zalało polskie sądy. W 2002 r. liczba odszkodowań wypłacanych przez Ministerstwo Skarbu Państwa wzrosła - w porównaniu z poprzednim rokiem - trzykrotnie. Lawinie pozwów i odszkodowań zaczęły się bacznie przyglądać międzynarodowe organizacje oceniające wiarygodność finansową Polski. Rząd Leszka Millera zakłada najprawdopodobniej, że problem uda się zostawić w spadku następnej ekipie. Tym-
czasem koszt reprywatyzacji drogą ustawową wynosi około 75 mld zł. Za reprywatyzację przez sądy przyjdzie nam wszystkim zapłacić przynajmniej dwa razy więcej!

Wyrok finansowej katastrofy
- Przed wystawieniem Polsce nowego ratingu będziemy rozmawiać z waszym Ministerstwem Finansów na temat wpływu reprywatyzacji przeprowadzanej przez sądy na wypłacalność kraju - powiedział "Wprost" James McCormac, analityk agencji ratingowej Fitch w Londynie, odpowiedzialny za ocenę wiarygodności finansowej Polski. To bardzo zła wiadomość. Ocena, którą Fitch wystawia Polsce, decyduje m.in. o wysokości odsetek, jakie rząd płaci, pożyczając pieniądze, a także o napływie inwestycji zagranicznych do naszego kraju. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że wpływ kosztów reprywatyzacji za pośrednictwem sądów na wypłacalność Pol-ski oceniają także analitycy dwóch innych agencji ratingowych - Standard & Poor's i Moody's. - Pozostawienie reprywatyzacji sądom grozi katastrofą finansów państwa, nie mówiąc już o pogorszeniu wizerunku Polski na arenie międzynarodowej - ostrzega Andrzej Olechowski, były minister finansów i spraw zagranicznych.


Państwo prawa dżungli
Państwo polskie nie spłacało do tej pory długów, bo uważało, że nie musi. - Żyjemy w państwie, w którym obowiązują prawa dżungli - ironizuje Mirosław Szypowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Rewindykacyjnych. - Pieniądze dostają tylko najsilniejsi, ci, których państwo się boi - dodaje. Reprywatyzacja w Polsce rzeczywiście się dokonuje, tyle że nie dotyczy to wszystkich uprawnionych. W 1989 r. uchwalono ustawę o stosunku państwa do Kościoła katolickiego. Na jej podstawie powołano komisję przy Departamencie Wyznań Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Księża nie muszą, jak inni obywatele, płacić honorariów adwokackich ani wpisowego w sądach. Przedstawiciele Kościoła stanowią także połowę składu komisji orzekających o zwrocie majątku. Nic dziwnego, że osiem spośród dziesięciu wniosków jest rozpatrywanych na korzyść Kościoła.
Próbę sił z polskim rządem wygrała także część właścicieli przedwojennych obligacji. W latach 40. władze komunistyczne wstrzymały wykup papierów wartościowych. Zagraniczni wierzyciele skarbu państwa zawiązali stowarzyszenie. Kiedy ekipa Gomułki ubiegała się w Belgii o pożyczki na rozwój gospodarki, rozpoczęli lobbing. Rząd belgijski uzależnił przyznanie kredytów od spłacenia zobowiązań wobec właścicieli obligacji. PRL spłaciła zagranicznych wierzycieli.

Polska przed trybunał
Problemem polskiego państwa jest to, że akty prawne będące ponad pół wieku temu podstawą do konfiskaty mienia bez odszkodowania coraz więcej specjalistów uznaje za sprzeczne z ówczesną ustawą zasadniczą. Konstytucja marcowa, na którą powoływał się PKWN, nie zezwalała na wywłaszczenie bez rekompensaty, a więc zabranie na mocy dekretu o reformie rolnej majątków ziemskich większych niż pięćdziesięciohektarowe było bezprawne. Będzie to państwo kosztować 25 mld zł. Posłowie Platformy Obywatelskiej już złożyli odpowiedni wniosek do Trybunału Konstytucyjnego. Na podstawie ustawy o nacjonalizacji podstawowych gałęzi przemysłu z 1946 r. przejęto z kolei ponad 20 tys. przedsiębiorstw o wartości
15 mld zł. Za największe i najbardziej wartościowe nigdy nie wypłacono rekompensaty.
Władze PRL wiedziały, że odszkodowanie musi być wypłacone, gdyż umieściły taki zapis w ustawie nacjonalizacyjnej! Nie wydano jednak rozporządzeń umożliwiających zapłacenie właścicielom za ich mienie. W kwietniu 2003 r. Józef Forystek złożył wniosek do NSA o nakazanie premierowi Leszkowi Millerowi wydania brakujących aktów prawnych. Jeżeli premier tego nie zrobi, złamie konstytucję i narazi się (zgodnie z wykładnią Sądu Najwyższego) na odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu. Wyrok NSA posłuży za dowód łamania przez państwo prawa i podstawę do wypłaty odszkodowań.

Ukradliśmy, ale dawno
Komuniści łamali nie tylko konstytucję, ale także ustanowione przez siebie prawo. Dotychczasowa linia obrony skarbu państwa opierała się na twierdzeniu, że nawet jeżeli skonfiskowano coś niezgodnie z prawem, to nastąpi-
ło przejęcie własności przez nowych właścicieli przez tzw. zasiedzenie. Kodeks cywilny mówi, że 25 lat po zajęciu nieruchomości staje się ona własnością złodzieja. W maju tego roku Sąd Najwyższy stwierdził jednak, że ten okres można liczyć dopiero od 1980 r., ponieważ wtedy powstał Naczelny Sąd Administracyjny i możliwa stała się kontrola samo-woli urzędniczej. - To precedensowe orzeczenie otwiera drogę do odzyskania własności wszystkim wywłaszczonym niezgodnie z komunistycznym prawem - uważa mec. Forystek reprezentujący spadkobierców Habsburgów, ubiegających się o zwrot znacjonalizowanych lasów.
Bezprawnie wywłaszczano także właścicieli przedsiębiorstw. Na przykład największy w Europie Środkowej w okresie międzywojennym browar w Żywcu (produkujący 203 tys. hektolitrów piwa rocznie), także własność Habsburgów, państwo przejęło na mocy dekretu PKWN z 1944 r. o... reformie rolnej, której celem było obdzielenie małorolnych chłopów ziemią. Nie dostrzegł tego (lub nie chciał dostrzec) w swoim czasie minister rolnictwa Jarosław Kalinowski, który potwierdził decyzję wojewody śląskiego o odmowie unieważnienia nacjonalizacji. Do porządku przywołał go Naczelny Sąd Administracyjny, nakazując w marcu 2003 r. wydanie kolejnego postanowienia, tym razem uwzględniającego cel reformy rolnej. De facto oznacza to unieważnienie decyzji o przejęciu browaru.

Renacjonalizacja nieruchomości
Do byłych właścicieli wracają też nieruchomości w miastach. W Warszawie władze oddały około dwóch tysięcy nieruchomości o wartości 3 mld zł. W marcu 2003 r. Sąd Najwyższy stwierdził, że wydanie przez urzędników błędnej decyzji pozbawiającej właściciela kamienicy jego mienia może być podstawą do uzyskania odszkodowania. - Sąd Najwyższy umożliwił tym samym ubieganie się wysokie odszkodowania. Będziemy z tego prawa korzystać - ostrzega Szypowski. W stolicy na powrót do byłych właścicieli czeka 36 tys. nieruchomości (przed wojną w prywatnych rękach znajdowało się 93 proc. gruntów warszawskich). Podob-
nie sytuacja wygląda w Gdańsku. Adwokat Roman Nowosielski wygrał przed Sądem Najwyższym batalię z miastem o zwrot kamienic odbudowanych po wojnie przez właścicieli. Właściciele odzyskali dwie kamieni-
ce w Gdańsku (każda warta około miliona złotych). Do oddania jest kolejnych sto domów w centrum miasta (w sumie o wartości 200 mln zł). Problem może dotyczyć dziesiątek tysięcy kamienic w większości polskich miast.

Brumarescu, czyli rumuńskie ostrzeżenie
Polska obok Białorusi i Ukrainy jest ostatnim krajem regionu, który nie zwrócił właścicielom zagrabionego mienia lub nie zrekompensował jego utraty. Nasi zniecierpliwieni bezczynnością państwa obywatele zgłosili najwięcej skarg do trybunału w Strasburgu (za Polakami są Rosjanie i Turcy).
Czesi wydali osiem ustaw reprywatyzacyjnych (dwa pałace odzyskał były prezydent Czech Vaclav Havel), dzięki którym zwrócono mienie albo wpłacono odszkodowania. Także Litwini oddali lub w pełni zrekompensowali zagrabione majątki. W byłej NRD ogłaszano konkursy na biznesplany dotyczące zagospodarowania przejętego przez państwo mienia. Jeżeli prawowity właściciel nie wygrał przetargu, dostawał od państwa pełne odszkodowanie. Tymczasem przecieki z Ministerstwa Skarbu Państwa wskazują na to, że rozważa się tam tylko możliwość symbolicznego, dziesięcioprocentowego zadośćuczynienia, i to dla tych, którzy mogą uzyskać pełne odszkodowania w sądach (sic!). Rumunia zdecydowała się na pełną wypłatę rekompensat i zwrot majątków dopiero po wyroku trybunału w Strasburgu w sprawie Dana Brumarescu w 2001 r. (trybunał zasądził zwrot domu bezprawnie zabranego Brumarescu oraz odszkodowanie w wysokości 150 tys. USD). Polskę czeka ten sam los. Chyba że będziemy mądrzy przed szkodą. "Rządy dotrzymują słowa tylko wtedy, gdy są do tego zmuszone lub gdy jest to dla nich korzystne" - mawiał Napoleon Bonaparte. Dla wszystkich Polaków będzie korzystne, jeśli nasz rząd dotrzyma słowa, które państwo dało obywatelom w konstytucji: "Rzeczpospolita Polska chroni własność i prawo dziedziczenia".

Aleksander Piński
Jan Piński

Mieliśmy rację!

Zabużanie mają prawo do pełnego odszkodowania w gotówce za majątki pozostawione na wschodzie" - napisaliśmy w październiku 2002 r. Najpierw rację przyznały nam sądy powszechne, zasądzając od skarbu państwa odszkodowanie w gotówce na rzecz Zabużan. 29 maja 2003 r. Naczelny Sąd Adminstracyjny zdecydował, że tzw. umowy republikańskie (udowodniliśmy, że je ratyfikowano) są ważne! Przewidują one wypłatę rekompensaty w gotówce przesiedleńcom ze wschodu. Do czasu naszej publikacji przedstawiciele skarbu państwa twierdzili, że umowy nie zostały ratyfikowane, a zatem nie muszą być wprowadzane w życie.

 

 

 

eLPR - serwis internetowy Ligi Polskich Rodzin.

Rugi warszawskie

W ostatnim czasie w wielu warszawskich mediach wypłynęła kwestia tzw. „rugów warszawskich”. Chodzi o 1400 osób pozbawionych własności nieruchomości dekretem Bieruta w 1946 r. Obecnie starają się o odzyskanie utraconych domków i mieszkań w drodze zasiedzenia. Jednak ratusz próbuje to zablokować poprzez podpisywanie z mieszkańcami umów uzyczenia, które wyłączają możliwość zasiedzenia. „Opornym” grozi się nakazem eksmisji. O komentarz poprosiliśmy Antoniego Guta, radnego miasta stołecznego Warszawy.


Jak to się stało, że nagle zaistniał problem własności bezprawnie odebranej tuz po II wojnie światowej?

A.G. Reżim komunistyczny przyniesiony do Polski na sowieckich bagnetach, dekretem agenta NKWD, Prezydenta Bieruta, pozbawił warszawiaków własności. Reżim upokarzał nas - ludzi pozbawionych mienia i majątku, wyznaczając terminy na złożenie wniosków o
zwrot nieruchomości tylko po to, aby następnie tego zwrotu odmówić. Niezależnie od
tego, w ten bandycki sposób pozbawieni własności właściciele, byli zmuszani do
ponoszenia różnych opłat. Niektóre nieruchomości udało się prawowitym właścicielom
odzyskać, ale już nie jako własność, lecz tzw. użytkowanie wieczyste. Wielu
właścicieli nie złożyło wniosków o zwrot nieruchomości, ponieważ nie uznawali tego
bolszewickiego bezprawia.

Właśnie, co stanie się z tymi, co nie złożyli wniosków o użytkowanie wieczyste?

A.G. Ci z nas, którzy zostali przez komunistów pozbawieni własności, a nie złożyli
wniosków to pod rządami pana Lecha Kaczyńskiego będą mieli poważne kłopoty.
Wprawdzie nie wierzę, aby pan prezydent nasłał na nich komorników, ale aby do tego nie doszło trzeba będzie mocno się zorganizować.

Czy istnieje jakiś sposób na zwrot tych nieruchomości z mocy prawa?

A.G. Owszem, najlepszym wyjściem była by skarga konstytucyjna podpisana przez
określoną grupę posłów. Nie ukrywam, że podjąłem już działania mogące uruchomić ten
mechanizm.

Czy były podejmowane jakieś inne działania?

A.G. Podjęliśmy działania na terenie Rady m. st. Warszawy, aby podjąć uchwałę
zabraniającą panu prezydentowi Kaczyńskiemu takich praktyk, ale przegraliśmy
głosowanie. Przeciwko temu projektowi głosowali radni PiS i radni z tzw. "klubu czystych
rąk."

Co możemy dzisiaj radzić warszawiakom oczekującym na zwrot swojej własności a
nagabywanym przez prezydenta Kaczyńskiego, aby podpisali umowę użyczenia?

A.G. Osobiście jestem przeciwny podpisywaniu tych proponowanych przez prezydenta
umów użyczenia, ponieważ ich podpisanie przerywa okres zasiedzenia a może być
również interpretowane jako rezygnacja z roszczeń dekretowych.

Czyli, nie powinno się podpisywać tych umów?

A.G. Dokładnie, nie należy podpisywać tych umów.


Dziękuje za rozmowę
Adam Gucwa

 

 

 

 

 

Chcesz zwrotu, załóż sprawę

 

 

Byli właściciele upaństwowionych przedsiębiorstw nie mogą się domagać należności od skarbu państwa z tytułu nacjonalizacji w drodze administracyjnej, a tylko przed sądem cywilnym.

 

 

Nie powinni więc liczyć na wydanie przez Radę Ministrów rozporządzenia do ustawy nacjonalizacyjnej z 1946 r., na którego podstawie mogliby uzyskać odszkodowanie. Muszą o nie walczyć w sądach cywilnych, po wpłaceniu wysokich wpisów.

 

Takie stanowisko prezesa Rady Ministrów potwierdził Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie.

 

Premier rozpatrywał wniosek Krzysztofa i Karola O. o wydanie wspomnianego aktu. Sprawa ma długą historię; rozpatrywali już ją minister gospodarki, Kancelaria Premiera, kilkakrotnie Naczelny Sąd Administracyjny, trafiła też do Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał umorzył wprawdzie postępowanie z uwagi na reformę sądownictwa administracyjnego, lecz w orzeczeniu z 8 września 2004 r. stwierdził, że "nie uniemożliwia to powtórnej próby domagania się odRady Ministrów ustanowienia przepisów, określających zasady obliczania i wypłacania odszkodowań za przedsiębiorstwa przejęte na własność państwa na podstawie ustawy nacjonalizacyjnej z 3 stycznia 1946 r."

 

Na ponowny wniosek braci O. o wydanie rozporządzenia wykonawczego, względnie indywidualnej decyzji o odmowie wydania takiego aktu, premier odpowiedział w styczniu 2005 r. umorzeniem postępowania, stwierdził bowiem, że nie jest to sprawa administracyjna.

 

W skardze do sądu bracia O. zarzucili, że sprawa dotyczy indywidualnej i konkretnej kwestii nieprzyznania odszkodowania za upaństwowione Zakłady Wapienne w Tarnowie Opolskim. Brak przewidzianego w ustawie rozporządzenia powodujący niewypłacenie odszkodowania dotyka spadkobierców byłego właściciela w bezpośredni i indywidualny sposób. - Jeżeli istnieje uprawnienie wynikające wprost z ustawy, to bez rozporządzenia Rady Ministrów nie można go zrealizować. Jest to nie do przyjęcia w państwie prawa - przekonywał podczas rozprawy adw. Józef Forystek, pełnomocnik braci O. - Rada Ministrów nie może tego zrobić, ponieważ materia przekazana w 1946 r. do wydania rozporządzenia obecnie, w myśl konstytucji, stanowi materię ustawową - mówił przedstawiciel premiera, radca prawny Tadeusz Milczarek. - Istnieją natomiast przepisy prawa cywilnego umożliwiające dochodzenie odszkodowania. I takie sprawy już się w sądach toczą.

 

Sąd podzielił argumentację premiera i oddalił skargę. Zasadna jest generalna konkluzja, że droga administracyjna w takich wypadkach nie przysługuje. O odszkodowanie można się ubiegać tylko w drodze cywilnoprawnej. Przedmiotem postępowania administracyjnego mogą być tylko sprawy indywidualne. Natomiast rozporządzenie jest aktem generalnym i abstrakcyjnym, skierowanym do nieokreślonej liczby adresatów, a nie tylko do skarżących. Nie ulega wątpliwości, że jego brak uniemożliwia wypłatę odszkodowania. Ale te negatywne skutki nie upoważniają skarżących do żądania jego wydania (sygn. IV SA/Wa 723/05). Wyrok jest nieprawomocny. Będzie skarga kasacyjna.

 

Danuta Frey

 

 

 

 

 

 

 

Czy przepis art. 4171 KC to szansa na sprawiedliwość dla byłych właścicieli gruntów warszawskich?

Jakub Pyszyński

 

(artykuł pochodzi z numeru 2 [78] luty 05)

 

Nowy art. 4171 § 3 KC, który wszedł w życie 1.9.2004 r., reguluje m.in. odpowiedzialność Skarbu Państwa za niewydanie aktu normatywnego, którego obowiązek wydania przewiduje przepis prawa. Niezgodność z prawem niewydania tego aktu stwierdza sąd rozpoznający sprawę o naprawienie szkody.

 

Jak się wydaje, sięgnąć do tego przepisu mogą byli właściciele gruntów warszawskich, którzy utracili własność na mocy dekretu z 26.10.1945 r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy (Dz.U. Nr 50, poz. 279). Na mocy dekretu, wszelkie grunty na ówczesnym obszarze m.st. Warszawy przeszły z dniem jego wejścia w życie na własność gminy. Dla dotychczasowych właścicieli przewidziano możliwość wystąpienia z wnioskiem o przyznanie im na ich dotychczasowych gruntach prawa wieczystej dzierżawy lub prawa zabudowy (dziś: prawa użytkowania wieczystego; art. 7 dekretu). W razie przyznania im tego prawa, co w założeniu miało być regułą, nie wyjątkiem, własnością dotychczasowych właścicieli pozostawały też budynki na gruncie przejętym przez miasto. W przypadku nieprzyznania tego prawa, byłym właścicielom miały być przyznane odszkodowania wypłacane w miejskich papierach wartościowych (art. 8).

 

Co mówiły przepisy?

Dekret w art. 9 ust. 3 zawierał delegację ustawową dla Ministra Odbudowy do wydania (w porozumieniu z Ministrami Administracji Publicznej i Skarbu) rozporządzenia wykonawczego do art. 7 i 8 dekretu, które miało określać skład i tryb postępowania miejskiej komisji szacunkowej ustalającej odszkodowania, zasady i sposób ustalania odszkodowań i przepisy oemisji papierów wartościowych przeznaczonych na ten cel.

 

Powojenna praktyka stosowania dekretu warszawskiego była skrajnie niekorzystna dla byłych właścicieli. Pozytywnych decyzji o przyznaniu prawa użytkowania wieczystego praktycznie nie wydawano, nie wydano też rozporządzenia na podstawie art. 9 ust. 3 dekretu. Co więcej, ???art. 89 ustawy o gospodarce gruntami i wywłaszczaniu nieruchomości z dnia 29.4.1985 r. (Dz.U. z 1985, Nr 22 poz. 99, tekst jedn. Dz.U. z 1991 r. Nr 30, poz. 127) w pierwotnym brzmieniu (wg późniejszej numeracji art. 82) stanowił w ust. 1 o wygaśnięciu – z dniem wejścia w życie ustawy – roszczeń przewidzianych w owym dekrecie, dotyczących przyznania praw do gruntów zamiennych lub odszkodowania” (uchwała TK z dnia 18.6.1996 r., W 19/95, OTK Nr 3/ 1996, poz. 25).

 

Niestabilność i niepewność praw

W obecnym stanie prawnym byli właściciele gruntów warszawskich, którzy nie złożyli w ogóle wniosku o przyznanie prawa użytkowania wieczystego, nie mają [...]

 

 

 

 

 

 

 

Mija 60 lat od ogłoszenia dekretu Bieruta
- ograbieni warszawiacy chcą reprywatyzacji W środę pod Sejmem "Czarna manifestacja" mieszkańców Warszawy, których dokładnie 60 lat temu ograbił dekret Bieruta. Tysiące z nich do dziś nie mogą odzyskać nieruchomości, bo ratusz zwleka ze zwrotami.
Wybór terminu manifestacji nie jest przypadkowy. Słynny dekret wszedł w życie 26 października 1945 r. Pokrzywdzeni właściciele o godz. 11 zbiorą się pod Sejmem.
Bracia Piotr i Tadeusz Sokołowscy o reprywatyzację walczą już 13 lat. Chcą odzyskać kupioną od Radziwiłłów willę przy ul. Dworkowej 3 na Mokotowie. Należała do ich rodziny. Mieszkał tam przedwojenny minister przemysłu Marian Szydłowski. W czasie wojny willę zajmowali Niemcy, a w PRL-u ją znacjonalizowano. Od 1967 r. budynek należy do Polskiej Akademii Nauk. - To socjalistyczny właściciel. Robi, co może, i przedłuża postępowanie, żeby nie zwrócić nam nieruchomości, bo zarabia na jej wynajmowaniu prywatnym firmom, a nawet kancelariom prawnym - denerwuje się Tadeusz Sokołowski, podróżnik, pisarz i były dyplomata. Podkreśla, że dopiero kilka lat temu udało się podważyć nacjonalizację. Problem w tym, że każdą decyzję PAN skarży do sądu i sprawy nie można skierować do załatwienia w ratuszu. Martwi to braci, bo ich ciocia, która też jest spadkobierczynią ma już 88 lat.
Rugi zamiast zwrotów
Takich spraw jest mnóstwo. Dekret Bieruta pozbawił mienia ponad ponad 20 tys. warszawiaków i objął ponad jedną czwartą dzisiejszej stolicy. Państwo przejęło wówczas ponad 14 tys. hektarów gruntów, razem z budynkami głównie w centrum miasta. Do kamienic, a nawet jednorodzinnych domów, skierowano lokatorów. Bywało, że właściciel z rodziną był ściśnięty w jednym pomieszczeniu i przez dziesiątki lat patrzył, jak kolejni mieszkańcy z przydziału dewastują jego dom.
Reprywatyzację dopiero w połowie lat 90. zaczął prezydent Warszawy Marcin Święcicki. W ostatnich trzech latach straciła jednak tempo. Prezes Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości Mirosław Szypowski uważa, że to wina prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - Nie można mówić o reprywatyzacji w Warszawie, bo jej teraz nie ma. Prezydent Kaczyński i jego urzędnicy robili wszystko, by ją zatrzymać. Mało tego wykorzystali dekret Bieruta, by straszyć warszawiaków rugami [to akcja miasta wymierzona przeciwko zasiedzeniom nieruchomości m.in. przez byłych właścicieli - red.] - atakuje ostro Szypowski.
Zgadza się z nim mecenas Jan Stachura. Dla rodziny Polańskich walczy o działkę na pl. Defilad, na której stoi fragment hali kupieckiej. - Odmówiono mi zwrotu tłumacząc, że pl. Defilad to ciąg pieszy i dopóki nie będzie planu zagospodarowania, to nic tam nie można budować. Ale to tylko wymówka, bo w tym samym miejscu ratusz niedawno wydał kupcom warunki zabudowy na dom towarowy.
Ratusz: zostały nam trudne sprawy
Rzeczywiście zwrotów jest mniej niż za rządów poprzednich koalicji. Od początku kadencji Lecha Kaczyńskiego, czyli od jesieni 2002 r. urzędnicy wydali ok. 250 decyzji o zwrocie nieruchomości. A w latach 1995-2002 oddano 900 działek z domami i kamienicami. Do tego niepoliczone grunty niezabudowane.
- Samorząd nie prowadzi polityki wstrzymywania czy blokowania zwrotów nieruchomości - zapewnia nas Krzysztof Kondrat, dyrektor biura gospodarki nieruchomościami w stołecznym ratuszu. - Pan prezydent Kaczyński oczekiwał od nas nawet sprawniejszego działania, ale sprawy są bardzo skomplikowane.
Czasem decyzje o zwrocie zapadają po czterech latach postępowania w urzędzie miasta. Dyrektor Kondrat tłumaczy, że najprostsze przypadki już załatwiono. Teraz zostały te trudne, gdy np. przedwojenne granice działek prowadzą przez środek budynków albo pod ulicami, a spadkobierców właścicieli trzeba szukać za granicą. Zwrot wstrzymał też na pewien czas brak planów zagospodarowania.
Nadzieja w ustawie
Co
zrobić, by naprawić krzywdę wyrządzoną po wojnie tysiącom warszawiaków? Problem rozwiązałaby ustawa reprywatyzacyjna. Jej projekt przygotowano w magistracie. Urząd nie zdradza jednak szczegółów, bo prowadzi konsultacje. Nieoficjalnie wiemy, że projekt oprócz zwrotu mienia przewiduje odszkodowania. Nie precyzuje jednak, w jakiej wysokości. Jeden z wariantów mówi o 100 proc. wartości nieruchomości. Z ogólnych szacunków wynika, że kosztowałoby to ok. 3-4 mld zł. Problem w tym, kto ma płacić: państwo czy miasto. Zaletą ustawy byłoby otwarcie drogi do reprywatyzacji wszystkim byłym właścicielom, a nie tylko tym, którzy po wojnie złożyli o to wnioski (dziś tylko oni mają szansę na zwrot). Teraz ruch należy do polityków.
(GW Stołeczna - Mariusz Jałoszewski, Małgorzata Zubik)

Autor: infowarszawa

Źródło: http://www.infowarszawa.pl/index.php?akcja=pokaz&nn=10424

 

 

 

 

60 lat temu na mocy dekretu Bieruta ponad 20 tysiecy warszawiaków utracilo place, domy, nieruchomosci. Lacznie miasto przejelo wówczas kilkanascie tysiecy hektarów gruntów. Kilkudziesieciu poszkodowanych mieszkanców stolicy, którzy od kilkudziesieciu lat walcza o zwrot ich wlasnosci, zorganizowalo przed Sejmem "Czarna manifestacje".
Pani Jadwiga Piechowska ma 94 lata. Doskonale pamięta moment, w którym dekret Bieruta wchodził w zycie. Wtedy jednak wydawało się jej, ze to tylko na chwile. Pani Jadwiga przyszła pod Sejm, bo walczy o domek jednorodzinny na Żoliborzu. Andrzej Borowski czuje sie poszkodowany, bo państwo zabrało mu 24 metry kwadratowe działki, metry ważne bo przylegające do jezdni. Co ciekawe - sąsiadom ten skrawek zostawiono.
Reprywatyzacja rozpoczęła się w latach 90-tych. Najwięcej, bo 239 nieruchomości zwrócono w 1998 roku. Wtedy prezydentem Warszawy był Marcin Swiecicki.
Od tamtej pory liczba rozpatrzonych wniosków spada. W czasie calej - trzyletniej kadencji Lecha Kaczynskiego - zwrotów doczekało się 250-ciu właścicieli. Protestujący nie mogli uwierzyć, jak można się tak grzebać. "I dlatego warszawiacy powiedzieli w niedziele prezydentowi "nie" - aż sześciu na dziesięciu mieszkańców stolicy zagłosowało za Donaldem Tuskiem" - wykrzykiwał przed Sejmem organizator manifestacji Ryszard Bil.
Irena Orlowska, która w urzędzie miasta zajmuje sie gospodarka nieruchomościami tłumaczy, ze za spowolnienie w rozpatrywaniu wniosków nie odpowiada prezydent. Jak podkreśla, wszystkie łatwe sprawy zostały już po prostu rozpatrzone, a teraz pozostały już przypadki skomplikowane.
Pan Krzysztof Traficz stara się o odzyskanie ponad 3 hektarów gruntu niedaleko dawnego dworca Głównego. Gruntu nie może odzyskać, bo miasto domaga się od niego przedstawienia planu zagospodarowania przestrzeni. Irena Orlowska przyznaje, ze wygaśniecie ponad półtora roku temu dotychczasowych planów utrudniło niektórym życie, ale takie sa po prostu przepisy.
W szafach zalega 11 tysięcy spraw o zwrot nieruchomości bądź odszkodowanie. Niektórzy liczą, ze ustawa reprywatyzacyjna rozwiąże problem. Irena Orlowska wątpli jednak, by cokolwiek ona przyśpieszyła. Na ustawie zyskaliby jednak ci, którzy po wojnie nie złożyli wniosków a teraz chcą odzyskać swoja własność. Teraz takiej szansy nie maja.

 

Źródło: http://apollo.radio.com.pl/iar/news.aspx?iID=2006903&p=w

 

 

 

" Pora na zasiedzenia gruntów
O przejęcie kilku tysięcy miejskich działek za grosze mogą starać się od jutra warszawiacy. Ratusz robi, co może, żeby w tym przeszkodzić.
Stawką jest nawet 10 mld zł. To szacunkowa wartość ok. 2 tys. hektarów, których właścicielem jest miasto. Tyle mogą zgodnie z prawem przejąć obecni użytkownicy. Jak? Przez zasiedzenie. Jeśli ktoś ogrodził miejską działkę, zbudował na niej dom i traktował ją jak swoją przynajmniej przez 30 lat, teraz może się starać o ziemię w sądzie. 30 lat mija 1 października.
(...)
Stołeczny ratusz jest dobrze przygotowany do krytycznej daty. To dzięki temu, że zrobił porządki w nieruchomościach. Zaczęły się wiosną 2003 r. - Po gospodarsku zaczęliśmy liczyć to, co jest w mieście - mówi Zbysław Suchożebrski, pełnomocnik prezydenta ds. zasiedzeń. - Zbadaliśmy dokumenty, były też wizje w terenie.
Po inwentaryzacji okazało się, że 4 tys. 277 miejskich nieruchomości mają osoby bez żadnych umów. Najwięcej na Mokotowie i Pradze Południe. Rekord to trzy hektary przy al. Żwirki i Wigury w okolicach Racławickiej. Dysponował nimi mężczyzna, który nie był właścicielem, a mimo to wydzierżawił je pod ogródki działkowe i brał za to pieniądze. Szykował się do zasiedzenia gruntu.
Żeby to uniemożliwić, miasto proponuje takim ludziom umowy dzierżawy. Do połowy sierpnia podpisano ich ok. 700, kolejne są przygotowywane. Dzięki temu do miejskiej kasy wpłynęło ok. 2 mln zł.
Jeśli ktoś nie godzi się na dzierżawę, sprawa trafia do sądu (w połowie sierpnia było ich 1862).
Więcej: www.gazeta.pl

 

 

 

 

 

 Protest właścicieli nieruchomości

 

Kilkadziesiąt osób protestuje w środę przed Sejmem przeciw polityce władz Warszawy, które domagają się wydania gruntów i nieruchomości znacjonalizowanych w 1945 roku dekretem Bolesława Bieruta.

 

 

Uczestnicy manifestacji, wśród których są użytkownicy i właściciele przedwojennych nieruchomości, mają złożyć w Sejmie list otwarty w tej sprawie. Utrzymują, że władze stolicy uniemożliwiają im zasiedzenie i formalne odzyskanie znacjonalizowanej własności.

Według jednego z organizatorów protestu Ryszarda Billa, "dla miasta przedwojenne akty własności nic nie znaczą, bo cały czas obowiązuje dekret Bieruta". W rozmowie z PAP przypomniał, że "dekret Bieruta wszedł w życie właśnie 26 października 1945 roku, a manifestacja ma przypomnieć tę smutną rocznicę".

"Obecnie władze Warszawy wykorzystują komunistyczny dekret do zagrabienia własności warszawiaków" - przekonywał. Według niego, dekret jest sprzeczny z Konstytucją RP.

Wyraził nadzieję, że list złożony w Sejmie spowoduje zainteresowanie polityków sprawą i pozwoli wypracować rozwiązania, które pomogą odzyskać przedwojennym właścicielom znacjonalizowane w 1945 roku nieruchomości.

Wśród protestujących zjawił się m.in. były prezydent stolicy Marcin Święcicki, który przypomniał, że za jego kadencji zwrócono warszawiakom ok. 800 znacjonalizowanych dekretem Bieruta nieruchomości. Powiedział, że "nie rozumie dlaczego w ostatnim czasie tylu warszawiaków musi walczyć o przyznanie im prawa własności". Warszawa ma niezwykle skomplikowaną sytuację własnościową gruntów. Po wojnie prezydent Bolesław Bierut, z uwagi "na konieczność odbudowy i rozbudowy Warszawy", dekretem znacjonalizował nieruchomości warszawskie. Byli właściciele mogli składać tzw. wnioski dekretowe o zwrot nieruchomości. Bardzo często były one jednak rozpatrywane negatywnie, lub nierozpatrywane w ogóle.

Ratusz nieprzypadkowo wszczął w tym roku procedurę odzyskiwania znacjonalizowanych po wojnie gruntów. Od początku października mieszkańcy spornych nieruchomości mogą ubiegać się o tytuły własności przez zasiedzenie.

W kwietniu wielu warszawiaków zamieszkujących nieruchomości o niewyjaśnionym statusie otrzymało pisma z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Wzywano w nich do szybkiego dostarczenia dokumentów, na podstawie których zajmują oni nieruchomości. W przypadku nieprzedstawienia takich dokumentów proponowano podpisanie z miastem umowy dzierżawy gruntu lub umowy użyczenia na czas określony, z adnotacją, że niestawienie się w urzędzie będzie skutkowało skierowaniem sprawy do sądu.

Do tej pory pozwy do sądu otrzymało około 1,5 tys. warszawiaków, od których miasto domaga się wydania nieruchomości. (PAP)

źródło: http://ww6.tvp.pl/837,20051026261092.strona

 

 

 

 

 

 

Kto zapłaci za Bieruta?

28.10.2005 09:11

Przedwojenni właściciele nieruchomości warszawskich, którzy utracili je na podstawie tzw. dekretu Bieruta, wciąż czekają na uregulowanie swoich roszczeń. Tylko niektórzy mogą się o nie skutecznie ubiegać. Miasto przygotowuje przepisy, które umożliwią wypłacenie im w ciągu 5 lat przynajmniej częściowej rekompensaty.

Szanse dawnych właścicieli nieruchomości warszawskich na odzyskanie ich lub na wypłatę odszkodowania zależą od tego, czy w latach 1947-1949 albo pod koniec 80. zostały złożone wnioski o ich zwrot. Roszczenia osób, które tego nie zrobiły, nie są obecnie w ogóle rozpoznawane, a nie wydano przepisów przewidujących przywrócenie terminu na złożenie wniosku.

Wszystkie grunty znajdujące się w ówczesnych granicach administracyjnych stolicy, przeszły na własność gminy na podstawie dekretu z 26 października 1945r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy (Dz.U. nr 50, poz. 279 z późn. zm.). Wprawdzie ówcześni właściciele otrzymali prawo ubiegania się o przyznanie im wieczystej dzierżawy, prawa zabudowy albo odszkodowania, to jednak najczęściej dostawali decyzje odmowne, a prawo do niewypłaconych odszkodowań wygasło 1 sierpnia 1985 r. W ciągu pół roku od ukazania się w Dzienniku Urzędowym obwieszczenia o objęciu gruntów w posiadanie dawni właściciele mogli składać wnioski o ich zwrot. Niektóre z nich do tej pory nie zostały rozpoznane.

Natomiast przedwojenni właściciele domów jednorodzinnych i małych domów mieszkalnych - na podstawie przepisów ustawy z 29 kwietnia 1985 r. o gospodarce gruntami i wywłaszczaniu nieruchomości (Dz.U. nr 22, poz. 22 z późn. zm.) - mogli złożyć do 31 grudnia 1988 r. wnioski o ich zwrot i o oddanie gruntów pod nimi w użytkowanie wieczyste.

W dodatku ok. 3200 warszawiaków włada nieruchomościami, które w księgach wieczystych jako właściciela mają wpisany Skarb Państwa. Miasto zaproponowało im zawarcie umowy wieczystej dzierżawy na 30 lat albo użyczenia na czas określony, ale odmówili, ponieważ zawarcie jej przerywa bieg terminu do zasiedzenia nieruchomości. Miasto wystosowało przeciwko nim do sądu ponad 2050 pozwów, domagając się wydania nieruchomości.

- Roszczenia za mienie przejęte na terenie Warszawy powinny zostać uregulowane razem ze sprawą rekompensat za przejęte przez państwo nieruchomości oraz inne składniki mienia - powiedział "GP" Krzysztof Pawlak, dyrektor Departamentu Reprywatyzacji i Udostępniania Akcji w Ministerstwie Skarbu Państwa. Projekt ustawy o rekompensatach wpłynął już do Sejmu 13 października 2005 r.

Malgorzata Piasecka-Sobkiewcz

Marcin Bajko, zastępca dyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami urzędu m.st. Warszawy

Przygotowywany w Ratuszu projekt ustawy o gruntach warszawskich załatwi sprawę wszystkich przedwojennych właścicieli, bez względu na to, czy kiedykolwiek składali wniosek o zwrot nieruchomości lub odszkodowanie za nią. Wprawdzie nie mamy inicjatywy ustawodawczej, ale zapewne zgłosimy projekt jako projekt poselski. Planuje się zwracać nieruchomości w naturze wówczas, gdy nie został zbyty nowemu właścicielowi, natomiast w pozostałych przypadkach wypłacać rekompensaty. Z przedwojennymi właścicielami chcielibyśmy się rozliczyć szybko, w ciągu 5 lat.

Zbysław Suchożebrski, pełnomocnik prezydenta do spraw zasiedzeń i gruntów

Wprawdzie od kwietnia 2005 r. urząd miasta kierował do sądu pozwy przeciwko warszawiakom zamieszkującym nieruchomości o nieuregulowanych prawach własności, to jednak w najbliższych dniach wystąpi o zawieszenie toczących się postępowań przeciwko byłym właścicielom i ich następcom prawnym aż do momentu, kiedy uregulują swoje prawa własności lub użytkowania. Jednakże pozwanymi najczęściej nie są potomkowie dawnych właścicieli, lecz osoby, które objęły te grunty w posiadanie i nie uregulowały do nich prawa własności.

 

 

 

 

 

Polski właściciel kontra rząd USA
(20-06-2001, źródło: Gazeta Wyborcza)

Amerykańscy adwokaci dobiorą się do skóry własnemu rządowi. Dlaczego? Bo kupił od władz PRL zagrabioną po wojnie nieruchomość. A byli właściciele do dziś nie dostali za nią ani złotówki.

- 5 lipca, dzień po święcie niepodległości USA, złożymy skargę w sądzie w Nowym Jorku przeciwko rządowi amerykańskiemu, jako współwinnemu przestępstwa - poinformował we wtorek w Warszawie Edward Fagan, adwokat reprezentujący Alberta Czetwertyńskiego. To właśnie rodzinie Czetwertyńskich zabrano okazałą kamienicę położoną w Alejach Ujazdowskich w Warszawie. Dziś w jej miejscu - Amerykanie zburzyli ją w 1960r. - stoi gmach ambasady USA. Czetwertyński ocenia wartość swoich roszczeń na co najmniej 20 mln dolarów. Suma ta obejmuje utracone zyski z tytułu wynajmu domu.

Krucjata właścicielska
- Dziś wstydzę się, że jestem Amerykaninem, bo mój rząd kupił ukradzioną nieruchomość - stwierdził Fagan, który uczestniczył m.in. w sprawie o odszkodowania dla ofiar III Rzeszy przeciwko rządowi niemieckiemu. Amerykański adwokat zapowiedział też wczoraj ?wielką krucjatę" przeciwko prowadzącym w USA interesy międzynarodowym firmom, które kupiły w Polsce nieruchomości, wiedząc, że były one konfiskowane bez odszkodowania.

Z wypowiedzi prezesa Stowarzyszenia Przemysłowców Polskich Antoniego Feldona wynika, że z atakiem amerykańskich adwokatów (Fagan wspomniał o czterech firmach prawniczych) musi się liczyć bardzo wiele firm, m.in. ING Bank, do którego należy obecnie nieruchomość przy warszawskim placu Trzech Krzyży.

Jak długo może potrwać proces przeciwko rządowi USA? - Sądzę, że od sześciu miesięcy do półtora roku - odpowiedział Fagan. - Oczywiście, o ile rząd wykaże chęć polubownego załatwienia sprawy. W przeciwnym razie sprawa może potrwać znacznie dłużej - dodał.

Rząd USA: to nie nasza sprawa
Kiedy o losach kamienicy Czetwertyńskich napisał przed sześcioma laty "The Wall Street Journal Europe", Waszyngton wydał wówczas oficjalne oświadczenie, że ?negocjacje w sprawie uzyskania i użytkowania posiadłości były prowadzone z legalnymi władzami Polski", a strona amerykańska ?działała zgodnie z prawami obowiązującymi w Polsce i w Stanach Zjednoczonych". Rząd amerykański przyznał, że wie o roszczeniach rodziny Czetwertyńskich. Podkreślił jednak z całą stanowczością, że "jest to sprawa między rodziną [Czetwertyńskich - red.] a polskim rządem".

Adwokaci rządu USA mają jednak silne argumenty, np. w tekście umowy zawartej przez rząd amerykański z władzami PRL czytamy: "Skarb państwa Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej zobowiązuje się do usunięcia z ksiąg wieczystych nieruchomości (...) wszelkich obciążeń dotyczących tych nieruchomości, jak również uwolnić Stany Zjednoczone Ameryki od zgłaszanych przed sądami polskimi wszelkich roszczeń trzecich osób w stosunku do tych nieruchomości".

- Myśleli, że zawarli przebiegły kontrakt. Tymczasem ta kopia jest dowodem na przestępczy spisek i handel kradzionym towarem - przekonywał Fagan. Dodał, że podobne klauzule zawierają obecne umowy, w których skarb państwa sprzedaje nieruchomości inwestorom zagranicznym. - Każda firma, która kupiła nieruchomość od polskiego rządu i nie zapłaciła prawowitym właścicielom, będzie przez nas skarżona - zagroził. - Byliśmy w Szwajcarii, Austrii i w Niemczech, teraz jesteśmy w Polsce.

Fagan przyznał, że adwokaci biorą określony procent od kwoty wywalczonych odszkodowań. W przypadku naszego kraju w grę wchodzi ponad miliard dolarów.

 

 

 

 

 

 

Manifestacja przed Parlamentem

Dzisiaj w Passie Wysłano dnia 05-11-2005 o godz. 12:29:36 przez passa

 

Hańba polskiej demokracji
W rocznicę wydania przez Bolesława Bieruta haniebnego dekretu wywłaszczającego mieszkańców stolicy z gruntów, a także z powodu posługiwania się nim przez prezydenta Warszawy i jego urzędników współcześnie – odbyła się Czarna Manifestacja rugowanych właścicieli przed Parlamentem.





Odczytano również list do marszałków Sejmu i Senatu, który podpisało 120 osób uczestniczących w proteście. Ponieważ 26 października Sejm nie posiadał jeszcze Marszałka, list wręczono Marszałkowi Senatu – Bogdanowi Borusewiczowi.
aGa
List Otwarty

Szanowny Panie Marszałku!
W dniu dzisiejszym mija 60 rocznica ponurego wydarzenia w dziejach Warszawy. 26 października 1945 roku komunistyczny dyktator Bolesław Bierut mieniący się prezydentem Polski podpisał dekret wywłaszczający mieszkańców stolicy z ziemi. Był to odwet narzuconego Polsce reżimu za Powstanie Warszawskie, za wolę walki o niepodległość.

My, mieszkańcy Warszawy, zgromadzeni w dniu dzisiejszym przed polskim Sejmem twierdzimy z całą stanowczością i odpowiedzialnością że:
1. dekret Bieruta jest sprzeczny z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, a zwłaszcza z jej artykułami podnoszącymi zagadnienia ochrony własności do rangi podstawowych praw konstytucyjnych podlegającej równej dla wszystkich ochronie prawnej;
2. obecne władze miasta z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele łamią postanowienia Konstytucji nie dążąc do naprawienie skutków prawnych dekretu komunistycznego, a wprost przeciwnie posługują się nim nadal w celu zagrabienia własności należącej do mieszkańców stolicy;
3. sądy, pozbawione odpowiednich ustaw, zmuszone są do przestrzegania zapisów dekretu.
Dlatego też oczekujemy, że Sejm/Senat rozpocznie niezwłocznie prace nad ustawą znoszącą skutki dekretu – ustawą, na podstawie której zwracane będą grunty prawowitym właścicielom lub na podstawie której zostaną wypłacone godziwe odszkodowania za grunty, których zwrócić się już nie da za względu na zaszłości prawno-własnościowe.

Naprawę Państwa Polskiego należy rozpocząć od zniesienia skutków komunistycznego dekretu.

Przekazujemy jednocześnie nasz „List otwarty” do prezydenta m. st. Warszawy z dnia 17 października, w którym wyjaśniliśmy zagadnienia prawne związane z dekretem i sytuacją rugowanych z ziemi mieszkańców stolicy, a który do dnia dzisiejszego pozostał bez odpowiedzi.
aGa
fot. Lech Kowalski

 

 

 

Audycji pod tytułem: "Rugi z nieruchomości warszawskich i sprzedaż gruntów konstancińskich cz. I  i II, Izabela Brodacka-Falcman, mec. Aleksandra Wawrzyniak, Jan Maria Jackowski, Jan Chechłacz, Jarosław Majewski "

można sobie posłuchać na :

http://www.radiomaryja.pl/dzwieki/2005/07/2005.07.16.rn21.m3u

http://www.radiomaryja.pl/dzwieki/2005/07/2005.07.16.rn18.m3u

 

 

 

 

źródło http://dziennik.pap.pl/?dzial=POL&poddzial=SPN&id_depeszy=16498533

 

[2005-05-05 19:10]
Warszawski Ratusz: nie chcemy pozyskiwać zamieszkanych nieruchomości


Urzędnicy warszawskiego ratusza zapewniają, że proponowane przez nich umowy użyczenia lub dzierżawy mieszkańcom nieruchomości o niejasnym statusie własności, to jedynie regulowanie stosunków własnościowych. Mecenas Jan Stachura takie postępowanie określa jako hipokryzję.

Wiceprezydent Robert Draba oraz dyrektorzy Marcin Dziurda i Krzysztof Konrad zapewniali w czwartek podczas konferencji prasowej, że miasto nie ma zamiaru pozyskiwania zamieszkanych nieruchomości o niejasnym statusie własnościowym.

W kwietniu wielu mieszkańców nieruchomości o niewyjaśnionym statusie otrzymało pisma z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy, w których zalecano im wydzierżawienie gruntu lub zawarcie z miastem umowy użyczenia na czas określony. Wzbudziło to zaniepokojenie mieszkańców. Tymczasem od końca maja mieszkańcy będą mogli ubiegać się o tytuł własności, poprzez zasiedzenie, do zajmowanych nieruchomości.

Warszawa ma niezwykle skomplikowaną sytuację własnościową gruntów. Po wojnie prezydent Bolesław Bierut, z uwagi "na konieczność odbudowy i rozbudowy Warszawy" dekretem znacjonalizował nieruchomości warszawskie. Byli właściciele mogli składać tzw. wnioski dekretowe" o zwrot nieruchomości. Bardzo często były - niezgodnie z prawem - rozpatrywane negatywnie, lub nierozpatrywane w ogóle.

"Nie jest naszą intencją pozyskiwanie tych nieruchomości, które są zamieszkane. Chodzi nam o uregulowanie sytuacji prawnej i nadanie tytułów własności" - powiedział Dziurda. Podkreślił, że miasto chce przerwać bieg zasiedzeń, aby nie doszło do sytuacji, w których okaże się, że pozbyło się wielu nieruchomości.

Draba zwrócił uwagę na fakt, że jeśli dojdzie do zasiedzenia nieruchomości, tytuł własności otrzyma tylko jedna osoba z rodziny, podczas gdy inni jej członkowie będą mieli prawo do odszkodowania.

Mec. Stachura powiedział, że jeśli mieszkańcy zgodzą się na umowę użyczenia lub dzierżawy - staną się posiadaczami zależnymi. "Posiadacz zależny nie ma możliwości zasiedzenia nieruchomości, zaś miasto może mu potem wymówić umowę lub zażyczyć sobie wysokiego czynszu" - podkreślił.

Urzędnicy na konferencji prasowej zapewniali, że nie mają takich intencji. Jednak konstrukcja prawna umów: dzierżawy czy użyczenia, zawiera takie możliwości.

Tymczasem nieprzyjęcie takiej umowy proponowanej przez miasto i nieprzerwanie biegu zasiedzenia da mieszkańcom możliwość uzyskania tytułu własności poprzez zasiedzenie. Instytucja zasiedzenia wywodzi się z prawa rzymskiego.

Tłumaczenie Ratusza, jakoby miasto dążyło do uregulowania sytuacji własnościowej i nadania tytułów własności mec. Stachura nazywa "hipokryzją i krzywdzeniem wielu ludzi".

Odnosząc się do spraw sprzed 60 lat, mecenas przypomniał, że mieszkańcy obrzeży Warszawy nie przypuszczali często, że ich nieruchomość podlega dekretowi Bieruta i dlatego nawet nie składali wniosków o zwrot nieruchomości. Teraz ich sytuacja jest tym trudniejsza.

Mecenas przyznał, że sam prowadzi sprawy nieruchomości w centrum Warszawy, których posiadacze złożyli "skutecznie" (czyli został zarejestrowany) wniosek dekretowy o zwrot nieruchomości. "Przez 50 lat wniosek nie został rozpatrzony. Prezydent nie rozpoznał sprawy i zażyczył sobie 5947 zł miesięcznie czynszu" - powiedział.

 

 

Źródło http://www.wprost.pl/ar/?O=82505

 

Czy Prawo i Sprawiedliwość chce sfinansować swoje obietnice wyborcze z majątku zabranego Polakom przez komunistów?

Powołanie przez braci Kaczyńskich partii Prawo i sprawiedliwość miało na celu sprawienie, aby w Polsce władza już nigdy nie krzywdziła obywateli i to nawet wtedy, kiedy formalnie postępuje zgodnie z prawem. Tymczasem zatrudnieni przez Lecha Kaczyńskiego prawnicy postępują nie tylko niezgodnie z powszechnym poczuciem sprawiedliwości ale także zwyczajnie łamią prawo. Zarówno Konstytucja Marcowa z 1921 r., na którą powoływali się komuniści, jak i Konstytucja Kwietniowa z 1935 r. nie zezwalały na wywłaszczenie bez odszkodowania. Powoływanie się na dekret sprzeczny z ustawą zasadniczą to kpina z prawa, niegodna założyciela prawicowej partii, prezydenta elekta i profesora prawa.

To niestety tylko jeden z wielu przykładów "luźnego" podejścia ekipy Lecha Kaczyńskiego to prawa własności. W czasie 3-letnich rządów PiS w Warszawie praktycznie wstrzymano zwrot nieruchomości byłym właścicielom. Nie odbywały się także przetargi w których zabużanie mogliby uzyskać rekompensaty za majątki pozostawione na terytoriach, które po II wojnie światowej nie weszły w skład państwa polskiego. Ceną za pełnię władzy w Polsce dla Prawa i Sprawiedliwości były obietnice wyborcze, które będą kosztowały budżet państwa ok. 40 mld zł.

Warszawiacy demonstrujący dziś przeciw polityce władz stolicy mogą odnieść wrażenie, że będą one sfinansowane z majątku znacjonalizowanego przez komunistyczne władze.

Aleksander Piński

 

Źródło  http://www.wspolnota.org.pl/index.php?9+43+5449+2

 

 

19/2005

 

Co dalej z gruntami warszawskimi?

Andrzej Grysiński

 

Od 60 lat ustawodawca skrzętnie omija możliwość bezpośredniej ingerencji wdekret warszawski. W tym czasie doszło do znaczącej zmiany sieci geodezyjnej, kolejnych naniesień na strukturę podziału gruntu orazpowstanie nowych praw, co nie pozostaje bez wpływu na możliwość rozpoznawania wniosków.

 

Twórczość naszego Sejmu bywa bardzo interesująca, ale koniec kadencji tradycyjnie przyniósł superfajerwerki. Przykładem jest próba wprowadzenia w zwykłej ustawie - w trybie poprawki podczas trzeciego czytania - nowelizacji kodeksu cywilnego ustawą z 7 lipca 2005 r. o przekształceniu prawa użytkowania wieczystego w prawo własności nieruchomości oraz o zmianie niektórych ustaw. "Rzutem na taśmę" chciano zlikwidować w naszym systemie prawnym użytkowanie wieczyste. Już wstępna lektura tej próby ustawowej ukazywała jej niespójność. Skończyło się jednak wyłącznie na próbie.

Taka przygotowywana zmiana musiała jednak budzić wątpliwości legislacyjne, zaś wejście w życie ustawy we wcześniejszej wersji wywołałoby trudne do oszacowania szkody w rozpoznawaniu spraw. Takim szczególnym przypadkiem jest zagadnienie gruntów warszawskich, które pozostawiono bez głębszej analizy i działań porządkujących od dziesiątków lat, zaś zapis projektu likwidującego użytkowanie wieczyste wykazywał całkowitą ignorancję projektodawców.

Warto tylko przypomnieć, że działająca tuż po II wojnie światowej władza dekretem z 26 października 1945 r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy (DzU nr 50, poz. 279) wszystkich dotychczasowych właścicieli gruntów w granicach miasta pozbawiła ich prawa (wywłaszczenie) i uwłaszczyła gminę (komunalizacja). Jako rekompensatę stworzono możliwość ubiegania się o przyznanie prawa wieczystej dzierżawy za czynszem symbolicznym lub prawa zabudowy za opłatą symboliczną oraz przejściowo stworzono system zachowania prawa własności do istniejącej zabudowy na gruncie warszawskim. Do chwili rozpoznania wniosku dekretowego dotychczasowi właściciele zachowywali prawo własności istniejącej zabudowy znajdującej się na gruntach - co było istotnym odstępstwem od zasady superficies solo cedit. Potem te zasady wielokrotnie jeszcze modyfikowano.

Problem gruntów warszawskich zauważono podczas debaty sejmowej nad nowelizacją ustawy o gospodarce gruntami i wywłaszczaniu nieruchomości, kiedy zdecydowano o wprowadzeniu zasady cywilnoprawnego rozliczania praw do gruntów wyzbywanych przez Skarb Państwa i podmioty komunalne. Sprawy tej jednak wówczas nie uregulowano, gdyż rząd zapowiedział przedstawienie odrębnego projektu ustawy, porządkującego całościowo tę kwestię - nic takiego się jednak nie stało.

Ponownie sprawa wróciła przy tzw. ustawie reprywatyzacyjnej, gdzie przewidziano ostateczne rozliczenie zalegających uprawnień dekretowych - jednak zawetowanie jej przez prezydenta pozostawiło sprawę otwartą do dziś.

Co pewien czas podejmowane są próby nieustawowego rozwiązywania problemów gruntowych w Warszawie. Nie przynoszą one jednak dobrych rezultatów. Wynika to z historycznie niespójnej struktury prawa gospodarowania nieruchomościami oraz różnych uprawnień organów włączających się wrozpoznawanie poszczególnych żądań byłych właścicieli.

Dziś z kolei nie ma w Warszawie planu zagospodarowania przestrzennego obejmującego całe miasto i tylko na niektórych obszarach może dochodzić do zwykłego rozpoznawania roszczeń dekretowych.

Cała "przyjemność" załatwiania tych spraw spada teraz na prezydenta stolicy, który musi podejmować decyzje we wszystkich przypadkach, w których złożone wnioski dekretowe nie zostały do dziś rozpoznane; zarówno jako reprezentanta Skarbu Państwa, jak ijednostki komunalnej. Obecnie dotyczy to przede wszystkim tych wniosków, które odżyły po stwierdzeniu nieważności wcześniej wydawanych decyzji negatywnych dla byłych właścicieli gruntów warszawskich. Zagadnienie nielimitowanego czasowo odżywania uprawnień jest bowiem szczególną specyfiką postępowania administracyjnego, w którym - inaczej niż w procedurach cywilnych i karnych - nie stosuje się instytucji bezwzględnego wygaszenia (przedawnienia roszczeń). W procedurze administracyjnej może dojść do stwierdzenia nieważności decyzji administracyjnej niezależnie od upływu czasu, np. wprzypadku wydania kwestionowanej decyzji bez podstawy prawnej lub z rażącym naruszeniem prawa. Co prawda taka zasada ex tunc została do naszej procedury wprowadzona dopiero 1września 1980r. (wcześniej stwierdzenie nieważności decyzji wywoływało skutek od chwili jej uchylenia) - jednak orzecznictwo sądów administracyjnych i doktryna przyjmują, że data ta nie ma żadnego znaczenia dla obecnych rozstrzygnięć.

Jako podstawowe przeszkody rozpoznawania spraw dekretowych należy wskazać:

Dodatkowym utrudnieniem jest konfigurowanie różnych uprawnień i możliwości zgłaszania roszczeń przez byłych właścicieli i ich następców w stosunku do spraw już wcześniej zamkniętych nie tylko w oparciu o przepisy krajowe, ale także podpisane w latach 60. ubiegłego wieku międzynarodowe porozumienia, zgodnie z którymi wypłacono odszkodowania obywatelom innych państw. Praktycznie nie ma wówczas możliwości ustalenia zakresu już rozpoznanych roszczeń w stosunku do tych, które jeszcze powinny być uznane za istniejące.

Niewielką pomocą mogą być różne oceny poszczególnych przypadków, dokonywane przez samorządowe kolegia odwoławcze oraz sądy administracyjne, które zajmują z reguły formalne stanowisko w tych sprawach. Nie jest też pomocne orzecznictwo sądów powszechnych, gdyż one skupiają się tylko na zagadnieniu uwzględnienia roszczenia w konkretnej sprawie.

Przedstawione zestawienie jasno pokazuje, że problemy te może uregulować jedynie celowo i logicznie działający ustawodawca.

 

 

 

 

 

 

 

 

Źródło : http://www.inwestycjekomunalne.pl/index.php?100+224+977+7

Sprzedać cudzą własność

Andrzej Cubała

Problem odzyskania przez byłych właścicieli nieruchomości i budynków na niej posadowionych jest ciągle aktualny, mimo że spory przed sądami licznych instancji są tak długie, kosztowne i zawiłe, że toczą się już z udziałem następców prawnych byłych właścicieli (spadkobierców).

Sprawa, którą przedstawię, jest ostrzeżeniem skierowanym pod adresem wielu urzędów, a także osób fizycznych, które często w dobrej wierze nabywają od państwa lub gminy nieruchomość zabudowaną domem bądź lokal mieszkalny.

Najbardziej zagmatwane są losy warszawiaków dotkniętych tzw. dekretem warszawskim z 26 października 1945 r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy. Jego ofiarą stało się małżeństwo Stefana i Krystyny J., które nabyło w 1996 r. od gminy lokal mieszkalny i część gruntu pod nim w użytkowanie wieczyste. Sąd stwierdził, iż umowa ustanowienia odrębnej własności lokalu, jego sprzedaży i oddania w wieczyste użytkowanie jest nieważna. Dlaczego?

W latach 40. owo mieszkanie wraz z działką ówczesne władze stolicy przejęły od rodziny Z., jednak w 1949 r. ich pełnomocnik złożył w Zarządzie Miejskim m.st. Warszawy wniosek - oparty na wspomnianym dekrecie - o przyznanie własności czasowej. Został on rozpoznany po 47 latach. W ciągu tych kilkudziesięciu lat wiele zmieniło się w sytuacji lokatorów budynku. Ostatecznie byli nimi małżonkowie J., którzy w 1996 r. nabyli od gminy wspomniany lokal na własność.

W tym czasie toczyło się równolegle, z wniosku następców prawnych Z., postępowanie o przyznanie im własności tego lokalu. Gdy dowiedzieli się, że został przez gminę sprzedany, wystąpili do sądu o unieważnienie umowy. Oprócz gminy pozwali także nabywców mieszkania, małżonków J.

Sąd okręgowy uznał, że pozwana gmina nie była uprawniona do zawarcia umowy notarialnej, gdyż w tym samym czasie nie był rozpoznany wniosek poprzedników prawnych byłych właścicieli o przyznanie własności czasowej gruntu.

W tym stanie sąd stwierdził, że umowa notarialna jest nieważna. Co istotne i - niestety - niekorzystne dla kupujących to mieszkanie, nie chroni ich fakt, że umowa notarialna została ujawniona w księdze wieczystej. Sąd uznał, że nie chroni ich tzw. rękojmia wiary publicznej ksiąg wieczystych, gdyż zdawali sobie sprawę z tego, że stan prawny nieruchomości nie jest uregulowany do końca i toczy się postępowanie administracyjne spadkobierców zmierzające do odzyskania nieruchomości. "Mimo tego, że nieruchomość była opisana w księdze wieczystej /.../ jako wyłączna, nie obciążona żadnymi prawami własność gminy, pozwani nabywając własność lokalu oraz użytkowanie wieczyste gruntu, byli - ze względu na tę świadomość - w złej wierze w rozumieniu art. 6 ustawy o księgach wieczystych i hipotece" - podkreślił sąd I instancji i stwierdził, że wspomniana umowa sprzedaży mieszkania była nieważna. Sprawą zajął się następnie Sąd Apelacyjny w Warszawie i Sąd Najwyższy. Apelacja została oddalona, gdyż sąd II instancji podzielił stanowisko sądu okręgowego, że małżonkowie J. w chwili zawierania z gminą umowy nabycia lokalu byli w złej wierze. Z kolei Sąd Najwyższy, rozpoznając tę sprawę na skutek wniesionej kasacji, przypomniał najważniejsze aspekty prawne dekretu warszawskiego i obowiązujących w latach 40. przepisów prawa cywilnego.

Wspomniany dekret przewidywał, że budynki oraz inne przedmioty znajdujące się na gruntach przechodzących na własność gminy m.st. Warszawy pozostawały własnością dotychczasowych właścicieli. Budynki te były odrębnymi nieruchomościami i ich własność wygasała dopiero w razie odmowy przyznania własności czasowej, a następnie wieczystego użytkowania, albo w razie niezłożenia wspomnianego wniosku o przyznanie własności. Oznacza to, że pozwana gmina, zbywając kilka miesięcy przed rozpoznaniem wniosku właścicieli o przyznanie własności czasowej lokalu i oddając część gruntu w wieczyste użytkowanie, rozporządziła cudzym mieniem (prawem).

Zdaniem Sądu Najwyższego, wykreślenie poprzednich właścicieli z księgi wieczystej i wpisanie w niej gminy jako właściciela było nieprawidłowe, gdyż wniosek byłych właścicieli nie był rozpoznany. Do tego czasu właścicielami są dotychczasowi właściciele budynku.

Gmina nie miała prawa sprzedawać tego mieszkania. Co gorsza - nabywcy lokalu nie powinni go kupować, wiedząc, że toczy się postępowanie byłych właścicieli o zwrot mienia. W takiej sytuacji nabywca jest w złej wierze - kontynuował swe rozważania SN. Wiedział, że treść księgi jest niezgodna z rzeczywistym stanem prawnym albo z łatwością mógł się dowiedzieć. Z tych powodów Sąd Najwyższy uznał, że wyroki sądów: okręgowego i apelacyjnego są prawidłowe, natomiast postępowanie gminy - wyjątkowo naganne. Nie dość, że sprzedała nie swoje, to jeszcze naraziła nabywców na proces, koszty, niepewność i co najbardziej przykre - na zwrot mieszkania.